niedziela, 4 maja 2014

T.M. - Akt: II. Scena: II.



Dodaje nieco wcześniej. Mam czas. Wyjdę niedługo z domu, lubię ten harmider. Tak, więc...nie przedłużam. C:

***

        Kate bawiła się długopisem. Siedziała nad książkami. Zerkała na akwarium. Później spoglądała w zeszyt. Nie miała żadnego pomysłu, jak zabrać się za trudne zadanie z historii. To nie było to, że nie miała bladego pojęcia z tego przedmiotu. Nie mogła się po prostu skoncentrować. Ziewnęła. Odłożyła długopis. Wstała, zgarniając telefon z biurka i wyszła z pokoju. Ruszyła schodami na dół i wybiegła z mieszkania. Udała się do domu Agathy. Nie pukała, ponieważ u kuzynki czuła się jak u siebie. Swoje kroki skierowała prosto do pokoju rudowłosej.
       – Cześć – zamknęła za sobą drzwi. Rozejrzała się. Nigdzie nie widziała postaci Agathy. Spojrzała na łóżko. Czarnooka leżała z książką na brzuchu. Spała. Szatynka westchnęła. Podeszła do niej i szturchnęła ją lekko. – Wstawaj – zaśmiała się, gdy senne powieki kuzynki się uniosły, a oczy chyba nadal nie odtwarzały obrazu. – Znów usnęłaś nad książkami?
      – Hm? – dziewczyna podniosła się i lekko przetarła oczy. – Tak. Nic mnie tak nie nudzi jak chemia albo fizyka – sapnęła ciężko i ze zrezygnowaniem. – Co tam?
        – Pamiętasz jak rozmawiałyśmy przez telefon i mówiłam, że przyjdę? – szarooka wgramoliła się na łóżko obok dziewczyny i usiadła obok niej. Poczuła bijące od niej ciepło. Uśmiechnęła się kącikiem ust. – Nauka nie wchodzi mi do głowy – zawyła męczeńsko. – Do tego spędziłam parę godzin nad zeszytem od historii – na jej twarzy pojawił się mały grymas. Popatrzyła na Agathe. – Jak się czujesz?
        – Ach, zapomniałam – złapała się za głowę. Czuła jakby miała tam wielką, tykającą bombę, a z każdym wybiciem sekundy któraś jej część wybuchała. – W miarę dobrze. Choć naprawdę nie chce mi się myśleć o tej jutrzejszej kartkówce. To głupie – spojrzała na książkę. – To chyba jest napisane po fińsku, bo nic z tego nie rozumiem! – strzeliła podręcznik w bok. – W dodatku nie mogę w ogóle skoncentrować myśli. Mogę myśleć o wszystkim, tylko nie o fizyce – wydęła usta w dzióbek i spojrzała w oczy Kate, które przybrały kolor czystej stali. – Martwi Cię coś?
         – Nie masz głowy do takich rzeczy? A może ktoś Ci to wybił z głowy? – szatynka zrobiła tą specyficzną minę, która zawsze malowała się na jej twarzy jeśli miała na myśli chłopaka. – Może pouczymy się razem? Choć to nie jest moje wymarzone zajęcie – kątem oka spojrzała na ścianę, gdzie kuzynka miała różne plakaty z owcami. Dziewczynie zawsze się podobały i systematycznie już na nie patrzyła oraz czytała, co na nich pisze. – Nie – zawahała się. – Martwi mnie nowa szkoła. Boję się, że nie dam sobie rady – wyjaśniła krótko. Szarookiej wydawało się, że obecność Agathy wyzwala w niej wszystko co najlepsze. Potrafiła się szczerze uśmiechnąć i powiedzieć jej o sytuacjach, które jej doskwierały. Nie miała nawet takiego dobrego kontaktu z mamą.
        – Co? O czym Ty mówisz? – ruda skrzywiła się ogromnie, a jej brwi ściągnęły się mocno. – Czyżbyś była w obozie Neeli? – pokręciła męczeńsko głową. – To się skończy moim kolejnym snem... Szkoła jak szkoła... Ale wiesz? – uśmiechnęła się tak samo niewyraźnie, jak za każdym razem kiedy budziły się w jej sercu najgorsze obawy i strach. – Ta szkoła jest dziwna. Też to zauważyłaś, prawa? Poza tym...ostatnio atmosfera w moim domu... Złe emocje się nasilają. Nie mogłaś przyjść wcześniej. Musiałyśmy wszystko przekładać. To wszystko jest cholernie trudne. Boję się co raz bardziej... Co będzie, jak ludzie się dowiedzą? – złapała się dłońmi za ramiona, gdzie nadal widniały sińce. – Nikomu nic nie powiesz, co nie?
        Kate zaprzeczyła ruchem głowy.
        – Powiem, jak każda matka – odchrząknęła. – Chce Twojego dobra – szatynka próbowała utrzymać poważny wyraz twarzy. Nie udało się jej, na moment jej oczy rozpromieniały. – Chce mieć tylko pewność, czy to nie staje się poważne. Tyle – dziewczyna nawet gdy tego nie okazywała, widać było po niej, że chce, aby kuzynce ktoś namalował uśmiech. Po chwili twarz Kate stała się szara, a radość znikła. – Owszem. Nie chcę, aby było jak w gimnazjum. Mam dość dwulicowości – czuła się idiotycznie. Poprzednia szkoła, nie była tak idealna jak chciała. W jakiej szkole teraz jest? Zawsze znajdzie się garstka osób, które chcą być najlepsze. Wiadomo. Jednak...lubiła tą przestrzeń, bardzo dużo okien, przez które wpadało światło, dając tym samym uczucie spokoju. Zielone ściany wpływały na nastrój. Korytarze były szerokie, sama szkoła była ogromna. Czuła czasami, że nawet gdy pójdzie do ubikacji to się zgubi. Miała też duży plus: było blisko i szybciej bywała w domu. Dworce przepełnione ludźmi nie są przyjemnym miejscem. Szczególnie przez te natarczywe gołębie, które Agatha tak namiętnie ścigała. Westchnęła. – Po co? Nie powinni się tym interesować. Jednak zawsze ktoś szuka sensacji – położyła rękę na jej dłoni. Tym gestem chciała dodać jej otuchy. Chociaż odrobinę. – Chciałabym coś zrobić, ale czuje się bezsilna. Taki mały, rozpieszczony bachor jak ja co może zrobić? „Nic nie mam do powiedzenia, bo nie wiem co to życie” – zacisnęła palce na pościeli.
        – Nie mów tak – Agatha uśmiechnęła się słabo. Jej oczy się zaszkliły. Tak bardzo, że wyglądały jak dwie żarówki. – Wiem, że jest ciężko... Nie jesteśmy takie i d e a l n e... Zawsze zostajemy we dwie, prawda? – chwyciła niezgrabnie koc i zarzuciła Kate na ramiona. Przysunęła się na tyle, by dotykać ramieniem skóry kuzynki. – Cieszę się, że jesteśmy takie... Zawsze razem. Pewnie wiele spraw zbyt by mnie załamało, gdybyś tutaj nie była...– mruknęła, a jej głos się załamał. – Pewnie mnie za to skarcisz, ale ja...znów myślałam o Dereku. O tym, co by powiedział, widząc mnie z Danielem. O tym, jakby go oceniał... Czuję się żałośnie. Już dawno powinnam to zostawić, wiem. Ale nie umiem. Tęsknię za nim. Mam świadomość, że już nie wróci – oparła czoło o swoje kolana, a kosmyki włosów opadły swobodnie po jej nogach. – Tak bardzo boję się komuś zaufać kolejny raz. Nie chcę, aby mnie ktoś znów skrzywdził, tak jak zrobił to Alan.
        – Czasami wydaje nam się, że coś będzie wiecznie, a nim zauważymy to się rozpada. Nie dopuszczę do zerwania przyjaźni. To jak cyrograf. Już od dziecka sobie pomagałyśmy, bawiłyśmy się. Nikt nie zna mnie tak dobrze – czuła ulgę, bo Agatha znała ją na wylot. Wiedziała kiedy ją coś trapi, dla dziewczyny była przejrzysta jak szkło. Tak sądziła. Poprawiła koc, aby nie osunął się z jej ramienia. Doszło do konfrontacji temperatur, zrobiło jej się ciepło. Była wiecznym zmarzluchem, a może nawet była zimnokrwista. Ale miała to po swojej mamie. Zawsze było jej zimno. Dlatego też nie lubiła zimy i wcale jej nie oczekiwała. Mogła całą przespać, co też było jej ulubionym zajęciem...spanie. – Odejście osoby boli. Masz jeszcze czas na pozbieranie się. Sama nie wiem, co Ci powiedzieć. Żadne słowa nie pójdą jak po maśle – nabrała głęboki wdech. – Lubiłam go, choć mało zamieniliśmy razem słów. Jeszcze ktoś znajdzie się dobry. Niektóre typy charakteru się powtarzają. Tak kiedyś słyszałam... A co do Alana, to kretyn – czuła się zakłopotana. Bez żadnych ceregieli przytuliła ją nic więcej nie mówiąc.
        Zapadła chwilowa cisza przerywana oddechami obu dziewczyn. Rudowłosa lekko wtopiła głowę w ramię kuzynki. Przyjaciółka – to jedno słowo wystarczyło, aby wyrazić uczucia Agathy do szatynki. Jej jedyne oparcie. Jedyna pomoc, jaka przyszła. Czarnooka pamiętała doskonale wszystko. Czasy, gdy depresja zamykała ją w swoich sidłach i bezlitośnie wbijała szpony w serce i umysł. Dziewczyna załamywała się. Stała się słaba. Wszyscy zaczęli nią gardzić. Kpić sobie. Szydzić. Ale jej kuzynka była inna. Kiedy stanęła na skraju możliwości, kiedy wszyscy zdali się ją porzucić – Kate tak po prostu była. Nie zostawiła jej. Płakała z nią. Śmiała się z nią. Wspominała razem z nią. Nie opuściła jej nawet wtedy, gdy Agatha miała dość samej siebie i chciała się targnąć na swoje życie. Nie odeszła również wtedy, kiedy czarnooka na wszystko odpowiadała: „Tak” lub: „Nie”. Dlaczego to robiła? Ponieważ miała zapewne świadomość, że dla niej ruda jest w stanie rzucić wszystko i biec jej na pomoc nie licząc się z konsekwencjami.
        – Wiem, masz rację. Stu procentową rację...– oderwała się i energicznie pokiwała głową. – Derek zawsze był taki miły, prawda? – uśmiechnęła się smutno. Dolna warga lekko jej drgała. – To bezczelne co powiem, ale Daniel mi go przypomina. W żaden sposób ich wygląd się nie zgadza. Jednak...ich charaktery są niemalże zbieżne – mówiła co raz to ciszej, więc końcówka zdania stała się ledwo słyszalna. – Alan...wiesz, że na początku nie był taki – wzruszyła ramionami. – Mimo to żałuję, że go poznałam – wypuściła ze świstem powietrze z ust. – Okej. Zapomnijmy na chwilę o złych rzeczach, bo zaraz będziemy płakać jak bobry...a nasz idealny makijaż pójdzie na marne.
        – Miał bardzo dobry wpływ, a także był prawdziwym angielskim dżentelmenem – sprostowała. – Hm...– tylko to z siebie wydusiła. Przez jej głowę teraz przebiegały tysiące myśli. – Za bardzo tęsknisz, może tylko Ci się wydawać – powiedziała to scenicznym szeptem. – Jednak nie znam Daniela. Możliwe, że masz rację – uśmiechnęła się do niej krzepiąco. – Nie dziwę się. To co zrobił...– przyznała. – Makijaż już dawno po całym dniu się popsuł – roześmiała się. Po chwili wyszła spod koca. Stanęła obok łóżka przeciągając się i rozprostowując kości. – Czas na mnie – spojrzała na Agathe uśmiechając się kącikiem ust.
        – Już? – na jej twarzy pojawił się cień smutku. Po chwili odetchnęła, a jej oczy rozbłysły radością. – Odprowadzę Cię do drzwi.
        – Muszę. Powiedziałam rodzicom, że będę wcześniej – skierowała się do drzwi. – Prowadź – uśmiechnęła się przy tym lekko i zabrała telefon z komody, na której go wcześniej zostawiła.
        – Cóż...– wzruszyła nieznacznie ramionami. Spełzała z łóżka i podreptała do wyjścia. Ostrożnie zeszła po schodach. Na tyle cicho, aby jej ojciec nie słyszał. Przekręciła bezszelestnie klucz i otworzyła drzwi. – Do jutra – spojrzała ciepło na postać Kate, gdy ta kończyła zakładać buty.
        Kate była gotowa do drogi. Otworzyła drzwi tak cicho jak tylko umiała i skradając się na palcach wyszła z domu. Odwróciła się jeszcze do stojącej w progu kuzynki.
        – Pa – szepnęła melodyjnie, uśmiechając się, po czym udała się do domu
        Agatha zamknęła drzwi. Drgnęła, kiedy pokój jej rodziców opuściła jej mama. Kobieta udała się do kuchni. Ruda stanęła w progu. Patrzyła chwilę na plecy matki.
        Elizabeth była osobą bardzo stanowczą i często wybuchową. Mimo tych cech starała się, żeby jej dzieci miały jak najlepiej. Często przekraczała swoje możliwości, aby im to zapewnić. Jednakże miała momenty, gdy była bardzo bezwzględna. Tego Agatha nie mogła znieść w swojej matce. Złość sprawiała, że Elizabeth traciła osobowość oddanej matki i stawała się nieczuła, chamska i wścibska. Dziewczyna mimo takich momentów starała się nie żywić do niej urazy. Zdawała sobie sprawę przez jakie piekło przechodzi jej mama.
        – Jezu! – kobieta złapała się aktorsko za koszulkę na klatce piersiowej. – Ale mnie wystraszyłaś. Czemu nie śpisz? – lekko zmarszczyła brwi.
        – Jest jeszcze wcześnie – czarnooka uśmiechnęła się nieśmiało. – Nie jestem jeszcze tak bardzo zmęczona, mamo.
        – Lepiej idź spać – stanowczo nakazała.
        – Za chwilę.
        – Na którą masz do szkoły? – na twarzy pani Campbell pojawił się nieznaczny grymas. Zawsze tak się działo, kiedy Agatha nie chciała iść się położyć. – Lepiej idź do siebie, zanim ten dureń tutaj przyjdzie – dodała szybko.
        Agatha kiwnęła głową. Jej mama mówiąc: „Dureń” zapewne miała na myśli ojca dziewczyny. Rudowłosa odetchnęła ciężko. Udała się ociężale do siebie. Zamknęła drzwi. Zebrała czyste ciuchy i udała się na szybki prysznic.
       Kiedy wróciła do pokoju starannie wytarła włosy, po czym rzuciła ręcznik na oparcie krzesła. Przeczesała swoje gęste kosmyki i odgarnęła. Patrzyła przez moment w lustro. Dostrzegała na swojej twarzy zmęczenie. Zmęczenie problemami. Strząsnęła głową. Nie chciała o tym wszystkim myśleć. Jej telefon wydał odgłosy wibracji. Spojrzała na wyświetlacz. Neela. Jak zwykle pisała troskliwe sms-y. Agatha się uśmiechnęła. Zgasiła światło i jednym susłem znalazła się w swoim łóżku. Odpisała, że ma się dobrze. Po niedługim oczekiwaniu dostała odpowiedź. Ruda przewróciła oczami. Oczywiście. Neela zawsze lubiła pchać nos w nieswoje sprawy. Jednak swatanie czarnookiej z Danielem było już lekkim przegięciem. Agatha skrzywiła się i od razu zaprzeczyła. Jej uczucia się mieszały coraz bardziej. Bała się cokolwiek zrobić. Zresztą... Daniel tak samo jak ona wszystkiemu przeczył. To tym bardziej przekreślało jakiekolwiek relacje związane z miłością. Dziewczyna przekręciła się na drugi bok. Zdawała sobie sprawę, że jej myśli co raz to częściej zbiegają na temat chłopaka. Wiele o nim rozmawiała. Jednak była taka szczęśliwa, że go poznała. Szczęśliwa, że znów mogli rozmawiać. A także, że stał jej się kimś bliskim, tak samo jak ona jemu. Zagryzła lekko wargę. Nie mogła już powoli powstrzymywać tego, że pod względem głębszych uczuć, przestawał jej być taki obojętny.

        W tym samym czasie Kate stanęła przed drzwiami swojego domu i chwyciła za klamkę. Ku jej zdziwieniu był otwarty. Lekko pchnęła drzwi i weszła do środka. Pies gdy tylko usłyszał, że ktoś je zamyka i zbliża się do pokoju wyszedł na spotkanie merdając wesoło ogonem z utęsknieniem. Dziewczyna pogłaskała go. Gdy znalazła się w pokoju odłożyła telefon na biurko. Stwierdziła, że jest głodna, dlatego udała się do kuchni. W pomieszczeniu siedziała mama, która nuciła piosenkę pod nosem wydobywającą się dźwięcznie z radia oraz przygotowywała posiłek. Radio zagłuszało wszystko, co działo się w środku. Pewnie dlatego matka nie słyszała, jak szarooka wróciła.
        – Już jestem – szatynka przywitała mamę. Ta jednak tylko uśmiechnęła się w odpowiedzi. Kate szukała wzrokiem coś szybkiego do zjedzenia po blatach w kuchni. Gdy kobieta zauważyła to, przerwała swoją pracę.
        – Za chwilę będzie kolacja, kochanie.
        – Dobrze. Jestem głodna – dziewczyna wzięła owoc, który leżał w ozdobnej misce i usiadła na krześle.
        – Dobrze się bawiłaś? Co słychać u Agathy? – zagadnęła ją matka.
        – W porządku – skłamała. Nie chciała opowiadać o problemach kuzynki.  Zwykle tego nie robiła, bo wolała uszanować wolę rudowłosej.
        Lenore była opanowaną, zawsze miłą osobą. Nigdy nie podnosiła na Kate głosu, nie wyznaczała godzin powrotu do domu, nie dawała szlabanów. Była bardzo ugodowa i uwielbiała koty. W domu miała ich aż czwórkę. Jeden z ulubieńców matki szatynki, puchaty i gruby zwierzak leżał na korytarzu liżąc swoją łapkę właśnie odbywając małą higienę, a reszta była na zewnątrz chodząc swoimi ścieżkami. Kobieta miała wąskie, delikatne rysy twarzy, owale kontury i uwydatnione policzki. Całą urodę podkreślały koralowe usta. Włosy miała koloru mocnej wiśni. Była niskiego wzrostu, szczupłą oraz dojrzałą kobietą. Jej cerę pokryły już niewielkie zmarszczki, mimo to wyglądała dobrze. Kate miała z nią pozytywne stosunki. Nawet gdy się sprzeczały, to Lenore nie gniewała się na nią długo, tak jak szatynka na nią. Potrafiły rozwiązywać wspólnie problemy od tego czasu, gdy dziewczyna na jakiś czas była przygnębiona i nie radziła sobie nawet sama ze sobą.
        – Nie jestem przekonana – mama pokroiła szynkę na zapiekanki. Przerwała swoją pracę z przerażeniem. – Zapomniałam kupić pieczarki i ser – spojrzała na Kate, która jadła mandarynkę. – Skoczysz po składniki do sklepu? – patrzyła na nią oczekując odpowiedzi.
        – Tak. Nie ma problemu – gdy tylko Lenore dała jej pieniądze na potrzebne rzeczy, Kate wyszła z kuchni zakładając buty. – Zaraz wrócę – dodała wychodząc z mieszkania.
         Dziewczyna szła powoli. Ulice były puste i ciche. O tej porze miejscowość pustoszała. Od czasu do czasu przejeżdżał obok niej samochód. Kate skręciła w prawo i przeszła przez pasy. Już z daleka widziała święcący szyld sklepu.  Minęła zakład krawiecki i już była przed sklepem. Weszła do środka. Złapała jeden z koszyków, które znajdowały się zaraz koło wejścia. Szybko uporała się ze znalezieniu potrzebnych rzeczy. Zatrzymała się koło słodyczy i zgarnęła paczkę cukierków. Stanęła w kolejne. Przed dziewczyną stało dwóch chłopaków. Głos jednego z nich zdał się jej trochę znajomy.
         – Ostatnio tańczyliśmy z kumplami moher-dance na imprezie – zaśmiał się, a drugi wraz z nim.
        Szatynka zaczęła się śmiać po nosem. Zasłoniła dłonią usta, aby czasem tego nie usłyszeli. Jednak czarnowłosy spostrzegł to i odwrócił się. Kate rozpoznała go. Ucieszyła się na jego widok, ale zanim coś powiedziała, Jack się na nią rzucił.
       – Tulimy! – objął ją przyciskając lekko do torsu.
        – Cze..ść – wydukała i próbowała wyrwać się z jego uścisku, ale chłopak się na to nie zgadzał, ponieważ zacieśnił ramiona. Udało jej się. Odsunęła się jak najszybciej, na co brunet roześmiał się cicho.
        – Dawno się nie widzieliśmy. Co robisz tutaj o tej porze?
        – Musiałam dokupić produkty – przesunęli się w kolejce o jedno miejsce.
        – Na kolacje?
        – Tak.
        – Ja zazwyczaj jem po…– chłopak oblizał lekko usta i uśmiechnął szarmancko.
        – Po czym? – Kate słysząc jego słowa roześmiała się. Kolega, który stał przed Jackiem także. Widocznie wszystko słyszał, ale nie uczestniczył w rozmowie tylko się przysłuchiwał.
        – Po...po niczym – odparł z rozbawieniem. W tym momencie przypomniał sobie o Lukeim. – Wybacz stary. To jest Luke – piwnooki przestawił kolegę. – To jest Kate – wskazał na znajomą.
        Blondyn zmierzył dziewczynę z góry na dół i tylko kiwnął głową. Zdał się spięty i natychmiast nieobecny. Odwrócił się i zapłacił kasjerce za cztery piwa. Skierował się ku wyjściu.
        – Już sobie idziesz? – brunet na chwile zamilkł – Ejejej, oddawaj piwo złodzieju! – burknął nieco zirytowany. Luke jednak został nienaruszony i znikł z pola widzenia – Ale cham.
        – Chodźmy do niego – Kate zabrała swoje rzeczy i wyszli za blondynem. – Chyba mnie nie polubił – zaśmiała się nerwowo.
        – Luke? On ma tak zawsze – chłopak popatrzył na blondyna uśmiechnięty. Zielonooki spojrzał w ich stronę nic nie rozumiejąc, ale nie skomentował tego aktu wesołości, tak jak Kate przypuszczała. Usiadł na jednej z ławek znajdujących się koło sklepu i patrzył w niebo. Szatynka pomyślała, że zachowuje się dziwnie. Ale jak być dziwnym, to po całości nie?
         Zaczął wiać silniejszy wiatr, niebo pokryło się ciemnymi chmurami. Brunet obserwował Kate, a później westchnął.
        – Będzie padać – stwierdził. – Mam wrażenie, że niebo jest smutne razem ze mną – wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się do dziewczyny. Ukazały się szereg białych zębów.
        – Nie rozumiem. Coś się stało?
        – Miałem niezbyt ciekawą sytuacje. Zerwałem z dziewczyną. No cóż, tak się zdarza prawda?
        – Tak – przytaknęła. – Pewnie Ci ciężko – próbowała zrozumieć tą sytuacje. Sama też jej się taka przytrafiła.
        – Znasz to uczucie? – wpatrywał się jej przez chwilę w oczy. – Myślę, że tak. Nie układało się nam, odkąd wyjechała. Odległość działa swoje. Nie mieliśmy tyle czasu już dla siebie, wiesz…
        – Związki na odległość są próbą. Sama o tym się przekonałam – Kate podrapała się w tym głowy.
        – Serio? Nieważne. Długo na nią czekałem. Mam tylko nadzieję, że podjąłem właściwą decyzję – poczuł krople na włosach, ubraniu, ciele. Rozpadało się. Kątem oka zerknął na kumpla, który robił się niecierpliwy. – Musimy iść. Może się jeszcze spotkamy Kate – uśmiechnął się szelmowsko i dołączył do kumpla siedzącego na ławce. Razem ruszyli w swoja stronę.
        Dziewczyna uśmiechnęła się na te słowa.
        – Możliwe – mruknęła. Stwierdziła, że ten chłopak to jedyna osoba, która umie ją rozśmieszyć...no​ oprócz Agathy.
         Zanim zniknęli jej z pola widzenia usłyszała ciche: „Cześć”. Nie byłoby to dziwne, gdyby nie to, że powiedział to L u k e. Momentalnie się ogarnęła i zerwała na równe nogi. Udała się do domu. Mama za pewne się denerwuje, że tyle jej schodzi. Nie będzie na czas. Uśmiechnęła się pod nosem. Nie żałowała tego, bo czemu miałaby to robić? Polubiła Jacka. Nawet gdy udawał obojętnego w stosunku do tamtej dziewczyny, dało się zauważyć, że jednak się przejął. Rozejrzała się dookoła. W oddali biegła kobieta, która zasłaniała głowę gazetą, tym sposobem chroniła się przed deszczem. Przebiegła na drugą stronę, na parking. Wsiadła do samochodu i odjechała. Kate obserwowała to zdarzenie, a później sama ruszyła w stronę domu. Założyła kaptur, który był zbawieniem w tej chwili. Choć lubiła jak deszcz pada jej na włosy, nie chciała zachorować.
Lenore krzątała się po kuchni zerkając na zegarek. Usłyszała, że ktoś wchodzi wyszła na spotkanie. Spostrzegła, że to Kate.
         – Jesteś cała mokra. Szybko się przebierz, bo będziesz chora. – matka powiedziała stroskana, dziewczyna spojrzała z wypisanym na twarzy: „Daj spokój”.
         – Nie będę. A nawet jeśli, to jak ominę kilka dni zajęć, nie będzie koniec świata – mruknęła pod nosem. Lenore nawet jeśli słyszała co powiedziała, udawała, że właśnie tak nie jest. Zignorowała to.
         – Przebierz się. Potem umyj i pokrój pieczarki. Proszę.  
         – Jasne – powędrowała do swojego pokoju. Otworzyła szafę i wybrała pierwsze lepsze ciuchy. Przebrała się i rzuciła na łóżko. Jej pokój to jedynie miejsce gdzie może mieć ciszę i spokój oraz czas na myślenie. Leniwie zeszła z łóżka i zabrała się za czynności, o które jej rodzicielka poprosiła. Umyła i pokroiła pieczarki, a także zadeklarowała się, że po kolacji umyje naczynia. Uporała się ze wszystkim szybko, zjadła kolacje, umyła naczynia, a przed snem przygotowała się na jutro do szkoły, po czym położyła się spać.   

1 komentarz: